Leczenie glistnicy i profilaktyka
Higiena, higiena i jeszcze raz higiena – tak w skrócie opisać można profilaktykę przed glistnicą, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu atakowała nawet połowę mieszkańców Polski. Na szczęście nawet po zarażeniu, pasożyta można się pozbyć, ale dużo łatwiej się przed nim ochronić zanim zacznie żyć w organizmie człowieka.
Z reguły leczenie farmakologiczne trwa krótko – ok. dwóch tygodni, bo leki powodują skutki uboczne, niszcząc także przyjazną florę bakteryjną przewodu pokarmowego oraz uszkadzając ściany jelit. Najczęściej stosuje się Pyrantelum, Vermox oraz Zentel. Te leki są jednak nie do końca skuteczne, głównie ze względu na to, że w obawie przed wyniszczeniem organizmu, często kuracja nimi trwa zbyt krótko.
Chronić się przed tymi pasożytami należy więc zanim się pojawią. Profilaktyka ma w tym przypadku kluczowe znaczenie. Ochrona i wzmacnianie organizmu oraz flory jelit sprzyjają zmniejszeniu populacji pasożytów i grzybów, a w efekcie i całkowite pozbycie się ich. Jak więc to robić?
Profilaktyka w glistnicy
Przede wszystkim należy pić wyłącznie przegotowaną wodę, niezależnie od tego czy jesteśmy w centrum cywilizowanej Europy czy na dzikich stepach Azji. Jeśli przegotowanie wody jest niemożliwe, należy postawić przede wszystkim na soki i napoje, które są sprzedawane w zamkniętych butelkach. Konieczne jest również staranne mycie warzyw i owoców, a u dzieci pilnowanie, by zawsze myły ręce przed jedzeniem, a a także zabawie (zwłaszcza na podwórku) oraz skorzystaniu z łazienki. Warto też od czasu do czasu zjeść czosnek, którego glisty nie cierpią.
Profilaktyka i leczenie glistnicy jest niezbędne, gdyż pasożyt nie tylko osłabia organizm i powoduje dolegliwości, które opisaliśmy tutaj, ale wpływa też na zwiększenie kłopotów alergicznych, albo nawet na wywołanie alergii, której do tej pory nie było. Pasożyty należy więc bezapelacyjnie wytępić, ale kuracji poddać się musi nie tylko cała rodzina zakażonego, ale nawet wszystkie zwierzęta domowe.
3 komentarzy
Matka:
Nasz Antoś przez lata niemal nie chorował, ale jak podłapał glistę, to mieliśmy przeboje przez pół roku. I przez co? Najprawdopodobniej kota sąsiadów, który nie był domowy, ale oswojony i mieszkał na podwórku. Przychodził do nas, Antek go głaskał, bawił się z nim. Okazało się, że nie był odrobaczony „bo to nie domowy”. I mieliśmy pół roku gehenny…
Caramelo:
Człowiek nie jest żywicielem dla zwierzęcych pasożytów….
Anna:
Jak udało się państwu wyleczyć? Bede bardzo wdzięczna za wszelkie informacje.